W pierwotnej wersji tego posta, tytuł miał brzmieć całkowicie odmiennie. Jego postać była następująca: "Pokręcone "Ja" Michaela Jacksona - pokręcone życie muzyka".

Tytuł miał ilustrować jakość i siłę moich emocji, jakie zrodziły się w moim wnętrzu tuż po przeczytaniu najnowszych doniesień nt. biologicznych rodziców "dzieci" Jacksona. Tak "pokręconych" relacji między muzykiem a jego otoczeniem już dawno nie widziałam. Wchodzenie w układy z pozacieranymi rolami i zamazanymi relacjami, nie mogły dobrze się skończyć, jak postępującą destrukcją i jakimś zniszczeniem. Taka jest prawidłowość w życiu i nic tego już nie zmieni. Pojawiły się również najczarniejsze myśli i podejrzenia rodem z trillerów, co do lekarza Conrad a Murray'a - wieloletniego "opiekuna" piosenkarza. Jednkaże takie uczucia narastały stopniowo, a i starałam się od nich co prędzej uciekać.

Z doniesień medialnych wynikało, że Conrad Murray popełnił mnóstwo błędów w udzielaniu pomocy umierającemu pacjentowi (wstrzyknięcie leku, który wywołał kryzys organizmu, zbyt późne powiadomienie pogotowia ratunkowego o ciężkim stanie Jacksona, nieprawidłowo przeprowadzony masaż serca - na łóżku chorego, a nie na ziemi- , a później to nagłe jego zniknięcie i trudności ze skontaktowaniem się z nim...). Jednocześnie dowiadujemy się, że kilka dni przed śmiercią, piosenkarz był w dobrej kondycji fizycznej. Świadczą o tym jego ostatnie zdjęcia z prób przed koncertem, czy relacje świadków.

W takich przypadkach, gdy pojawia się niespodziewana śmierć człowieka, a przy nim jest lekarz, uruchamia się we mnie wręcz odruchowe myślenie: czy i na ile u takiej osoby, ratującej życie, nie ujawnia się jakaś mniej lub bardziej nieuświadomiona tendencja do niszczenia, a nie ratowania życia. Nie jest to myślenie przypadkowe. Z różnych źródeł jest mi wiadome, jak ważne jest poddanie przyszłego terapeuty terapii własnej, by w sposób świadomy, czy nieświadomy nie szkodził swoim pacjentom. Okazuje się, że udzielając pomocy innym, można jednocześnie szkodzić i być dla innych destrukcyjnym. Stąd takie duże wymagania stawia się psychoterapeutom, czy innym terapeutom, którzy pracują z ludzką psychiką. Dziwiło mnie jednocześnie, że nie stawia się tak surowych wymagań lekarzom, którzy przecież decydują o życiu, bądź śmierci podopiecznego? Moje codzienne obserwacje postaw lekarzy co rusz dostarczają mi dowodów na to, ile jest w nich agresji i jak nie potrafią sobie z nią radzić. Nie chodzi tu tylko o wysoki stres zw. z wykonywaną pracą, ale i o pierwotną ich strukturę osobowości, którą wnieśli ze sobą na studia medyczne, a później do pracy. Przecież tak jak psycholog bez własnej terapii może szkodzić choremu, tak również nieświadomy siebie i własnych zachowań, topiący napięcia np. w alkoholu lekarz! Już sam fakt, że zaczął pić, przemawia za tym, że jeszcze zanim został alkoholikiem, nie miał zdrowej osobowości! Alkoholizm, czy agresje werbalna, obojętnie do kogo, czy do podwładnych, czy do kolegów, czy do pacjentów, już świadczy o tym, że człowiek nie jest w pełni zdrową psychicznie jednostką i więcej w niej popędu śmierci, niż popędu życia!

I tak rozumując sobie w trakcie czytania najnowszych doniesień o dzieciach Jacksona, doszłam do wniosku, że jego lekarz, z bliżej mi jeszcze nie znanych powodów, zabijał pacjenta na raty! Tak! Tak jak istnieje samobójstwo na raty, tak również i zabójstwo etapami, może mieć przecież miejsce.

W coraz większe zdumienie wprawiały mnie kolejne doniesienia, że osobisty lekarz muzyka, systematycznie szpikował chorego końskimi dawkami leków przeciwbólowych, psychotropowych i inną chemią, przy jednocześnie zaawansowanej anoreksji piosenkarza. Podobno ten człowiek nic prawie nie jadł, a garściami wchłaniał tabletki! Jak do tego mogło dojść? Jak mógł do tego dopuścić lekarz? Jak on mógł się wciągnąć się w nałóg muzyka? Czy lekarz był tak łatwo podatny na manipulacje? Czy tak dobrze płacił mu Jackson, że pożądanie pieniądza było silniejsze od ratowania życia człowieka? Nic, tylko towarzyszyły mi najczarniejsze podejrzenia, że lekarz chciał "dobić" swojego pacjenta. Dlaczego? Z jakich powodów? Nie potrafiłam znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Jedynie co mi przychodziło do głowy, to jakaś bliżej nieokreślona wrogość do króla popu.

I oto poznajemy kolejne zaskakujące fakty nt. "pokręconych" relacji lekarz - pacjent! Tym razem chodzi o Arnolda Kleina.Okazuje się, że lekarz jest biologicznym ojcem "dzieci" Jacksona i byłym mężem poprzedniej żony muzyka!


Jak dowiadujemy się z relacji dziennikarskich:

"Biologicznym ojcem dzieci Michael Jacksona jest lekarz-dermatolog Arnold Klein, który leczył króla popu i był przełożonym Debbie Rowe, jego byłej żony - podał TMZ.com. Mnożą się pogłoski, że Jackson nie jest w rzeczywistości ojcem swoich dwojga dzieci z małżeństwa z pielęgniarką Debbie Rowe w latach 1996-1999. Sąd przyznał tymczasową opiekę nad tymi dziećmi matce Jacksona."


Dalej poznajemy jeszcze b-j zaskakujące fakty. Okazuje się, że nie tylko Jackson nie jest biologicznym ojcem dzieci, ale i Debbi Rowe, która urodziła mu dzieci!!!

"Także Debbie Rowe, była żona piosenkarza, która urodziła dwoje z nich, nie jest ich biologiczną matką. Wszystkie dzieci zostały powołane do życia metodą in vitro dzięki anonimowym dawcom.TMZ.com podaje, że Rowe była jedynie surogatką, natomiast w zapłodnieniu nie zostały użyte jej jajeczka, podobnie jak nie użyto plemników Michaela Jacksona. Rowe urodziła Michaela Juniora i Paris."

Przyznam się, że w tym miejscu całkowicie się pogubiłam. Z jednej strony biologicznym ojcem jest lekarz Jacksona, a z drugiej strony, mowa jest o anonimowych dawcach! To czyich w końcu użyto plemników?! Lekarza - byłego męża byłej żony Jacksona, która urodziła mu dzieci, ale nie jest ich matką, czy może bliżej nieznanych osób?!

Uffff, z ledwością przebrnęłam przez ten fragment info, by dalej przeczytać:

"Trzecie dziecko Jacksona - Prince Michael II - przyszło na świat w San Diego, ale matka do dziś pozostaje anonimowa. Trzy dni po narodzinach zostało zabrane ze szpitala przez prawnika Jacksona i dostarczone do jego posiadłości."

http://wiadomosci.onet.pl/2000329,12,item.html

Czyli dodatkowo mamy tu handel dzieckiem! A co w takim razie z uczuciami dawców? Co z nimi się działo, jakie procesy zachodziły w ich wnętrzach, gdy zdecydowali się sprzedać cząstkę własnego "ja", własnego organizmu? Czy różni opiekunowie Jacksona i jego dzieci, byli blisko "rodziny" z miłości do własnych dzieci, i troski o chorego, czy z kalkulacji - będą obracać odziedziczonymi przez spadkobierców majątkiem?

W takiej sytuacji, uczucia i postawy lekarzy Jacksona wydawałyby się całkiem jasne i zrozumiałe, a najczarniejszy scenariusz nie byłby już fantazją...

A może odpowiedzi należy szukać w niedokończonym videoklipie Jacksona?