Słusznie dzisiaj zauważył poseł PiS-u - dr Andrzej Mazurkiewicz, że forma (chodzi i o środek lokomocji), jaką przyjął Donald Tusk w związku z podróżą do Stanów Zjednoczonych nie zasługuje na nic innego, jak na miano DZIADOSTWA. Poseł pisze: "Gdyby królowa brytyjska Elżbieta I zajechała furmanką a nie karetą do pałacu Buckingham, to Anglicy spaliliby się ze wstydu. Byłby to koniec brytyjskiej tradycji i monarchii konstytucyjnej. Dlatego podróż Premiera Donalda Tuska do Waszyngtonu rejsowym samolotem należy określić prostym, aczkolwiek adekwatnym stwierdzeniem - to tzw. zwykłe dziadostwo".
Rzeczywiście, to spostrzeżenie wydaje się niezwykle przekonywającym, bo z psychologicznego punktu widzenia, tak to można odczytać. To była wpadka PR - wska partii premiera: tym razem, przez nazbyt rozbudowaną fasadę - kolejny PR - wski kostium - przebiło autentyczne"JA" premiera. Wygląda na to, że wyobrażenie na swój temat Tusk ma bardzo zaniżone, wręcz można by się pokusić o stwierdzenie, że w rzeczywistości postrzega siebie, jak zwykłego dziada. Taki obraz siebie może być podyktowany doświadczeniami z wczesnego dzieciństwa, kiedy to w domu pana Donalda nie przelewało się, a może nawet wręcz piszczała bieda. Wiadomo bowiem, że Tusk wywodzi się z ubogiej i prostej rodziny - matka pielęgniarką, czy nawet tylko sekretarka w szpitalu psychiatrycznym, a ojciec - stolarz, który zmarł w wieku 42 lat, gdy Tusk kończył szkołę podstawową.Blado więc pewnie wypadał Tusk w oczach innych kolegów, wychowujących się w pełnych rodzinach, czy lepszych warunkach bytowych. To wszystko zapewne stało się źródłem różnych kompleksów premiera i zaniżonego poczucia własnej wartości. Obraz takiego właśnie zabiedzonego człowieka, a może i zwykłego dziada, nosi cały czas w sobie, stąd nie dziwi więc, że obecny premier (p. fasada,maska) zdecydował się na podróż zwykłym samolotem rejsowym, a nie samolotem rządowym, który z całą pewnością jest symbolem pozycji społecznej, lecącego nim pasażera.
To tłumaczenie się, że Tusk zdecydował się na taki, a nie inny środek lokomocyjny, bo chce pokazać Polakom, że konsekwentnie realizuje politykę taniego państwa, można sobie obić o kant stołu. To zwykła neurotyczna intelektualizacja, która często ma miejsce wśród neurotyków, a której nieuświadomionym celem jest zakrycie autentycznego wyobrażenia na swój temat (jest taka technika psychoanalityczna, zaczerpnięta z psychodramy Moreno, w której każdy uczestnik ma wcielić się w jakiś zawód/rolę społeczną w wyobrażonym/fikcyjnym miasteczku; jakich inforamcji dostarcza ta technika? ano takich, że jeśli osoba, która w świecie realnym zajmuje wysoki status społeczny, a w zadaniu przypisuje sobie rolę/status człowieka np. z nizin społecznych, tzn.,że a ma bardzo zaniżony obraz własnego "JA", czyli że ma niskie poczucie własnej wartości; takie jest jego autentyczne "JA", które skrzętnie chowa przed światem; gdy mimo to pacjent, zaczyna się bronić i szuka najbardziej wyrafinowanych i intelektualnych argumentów, zaprzeczjących diagnozie terapeuty i całej grupy terapeutycznej, to rozumiane to jest jako "neurotyczna racjonalizacja", czy nawet manipulacja, tylko po to, by zachować w oczach grupy swój dotychczasowy wizerunek; taki człowiek będzie się oburzał i twierdził, że to tylko była zabawa, a tak naprawdę oznacza to jego silny LĘK przed odsłonięciem swoich "słabości").
Dlatego śmieszne wydaje się, a wręcz podejrzane, gdy komentator niemieckiego dziennika "Sueddeutsche Zeitung" Thomas Urban, tłumaczy, a wręcz chwali zachowanie Tuska, mówiąc: "Swoją polityką "cichego tonu" polski premier Donald Tusk osiąga więcej niż jego poprzednik". Dalej wyjaśnia: "Ale Tuskowi chodziło o inne przesłanie: premier przyjeżdża bez pompy i wielkich gestów. Liberał Tusk prowadzi politykę cichego tonu. Zmiana wobec stale ostrego, konfrontacyjnego kursu jego narodowokonserwatywnego poprzednika Jarosława Kaczyńskiego została dostrzeżona przez wszystkich sąsiadów Polski jako coś błogiego". Śmieszne jest także tłumaczenie polityków PO, którzy w podobny sposób interpretują decyzję Tuska o podróży zwykłym, rejsowym samolotem, dla zwykłego ludu - "pospólstwa" . Bardziej zabawnej racjonalizacji, a przede wszystkim manipulacji, dawno już nie słyszałam:))
Dlatego tym bardziej przekonywująca wydaje się być interpretacja posła Mazurkiewicza:
"Dyplomacja - w tym wykonaniu - z tanim państwem nie ma nic wspólnego. Ma za to dużo wspólnego z kompromitacją. Fatalna sytuacja z alarmem bombowym, przeszukiwane bagaże polskiej delegacji, Premier rządu polskiego oczekujący przeszło godzinę na zezwolenie opuszczenia pokładu samolotu – to wszystko jest dopełnieniem złego obrazu wizyty w USA. Brakowało tylko, aby Premier polskiego rządu wydał uroczyste przyjęcie na rzecz Prezydenta USA w McDonaldzie. Duże frytki, cola, Big Mac i maskotka kaczora Donalda w zestawie. Jednym słowem tanie państwo lub inaczej zwykłe dziadostwo.
Co zyskał na tym polski podatnik? Nic oprócz wstydu. Piloci samolotów rządowych i tak muszą wylatać określony limit godzin. Czy polecą z Premierem do USA czy będą latać bez pasażerów nad Polską, to i tak na jedno wychodzi. Aspekt polityczny rozmów sprowadził się do kontynuacji polityki prowadzonej przez rząd PiS-u. Z wielkiego hallllo i politycznych fajerwerków niewiele wyszło. A szkoda... Wniosek jest prosty – w dyplomacji (tak jak w życiu) robienie z siebie dziada nie popłaca!"
Dziwić się zatem, że Amerykanie dalej nie zamierzają znosić wiz amerykańskich, jak czołowi przedstawiciele rządu polskiego zachowują się jak dziady? Że nie potrafią się należycie zachować na salonach? To mi trochę przypomina postawy niektórych Polek, które kreują się na damy, zaopatrując się jednocześnie w lumpeksach (I jeszcze na dodatek tym się szczycą!).
Aż chciałoby się znów przytoczyć obrazek autorstwa Yarroka:
http://yarrok.salon24.pl/59532,index.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz