28 lipca 2009

O braku wyczucia granic. Sprawa Anny Walentynowicz.

Dzisiejsze media, głównie "Rzeczpospolita"oraz portal onetu,donoszą o głębokim sprzeciwie działaczki solidarnościowej Anny Walentynowicz wobec projektu blogerów z portalu blogmedia.24.pl, dotyczącego zorganizowania benefisu z okazji 80. urodzin Walentynowicz.

Muszę przyznać, że doniesienia medialne, jak i sama reakcja Anny Walentynowicz, dość mnie zadziwiły, bo wspomniany wyżej portal, zawsze sprawiał wrażenie, że łączą go już mocno pogłębione, a dobre relacje ze wspomnianą osobą.

Tymczasem, sama Anna Walentynowicz informuje:

- Inicjatywa ta nie otrzymała nigdy w żadnej formie mojej aprobaty. Moje stanowisko w tej sprawie było od początku jednoznaczne i negatywne - napisała Walentynowicz w oświadczeniu.

- Jestem głęboko oburzona faktem, że pomimo mojego wyraźnego sprzeciwu panie Schmidt i Puternicka podejmują dalsze działania w celu zorganizowania tego benefisu i kontaktują się z przedstawicielami władz na szczeblu lokalnym oraz ogólnopolskim, a także, że prowadzą zbiórkę pieniędzy wśród czytelników blogów

- Chcę wszystkim Państwu bardzo serdecznie podziękować z głębi serca ijednocześnie jeszcze raz podkreślić, że z tą akcją nie mam nic wspólnego i nie będę w jakikolwiek sposób jej beneficjentem. Zdania nie zmienię: w uroczystościach organizowanych przez panie Schimdt i Puternicką nie wezmę udziału.

Ze szczegółami można zapoznać się w przytoczonych przeze mnie wyżej źródłach.

Czym spowodowany jest ten upór z obu stron? Może być kilka wersji przyczyn; zacznę od nakreślenia stanowiska Anny Walentynowicz.

Pani A. Walentynowicz, z jakiegoś powodu nie chce świętowania swoich urodzin w takiej formie, jaką chcą jej narzucić przedstawiciele blogmedia24.pl. Przyczyn tej niezgody może być wiele:

  • pani Walentynowicz nie ma zwyczaju obchodzić swoich urodzin, bo to zdaje się zwyczaj protestancki,
  • jeśli już obchodzi imieniny, czy nawet urodziny, to tylko w gronie najbliższych jej osób; beneficjentka miała inne plany i nie ma zamiaru ich podporządkowywać planom obcych jej osób,
  • A. Walentynowicz chce mieć święty spokój,
  • jako kobieta, nie lubi gdy wypomina się jej wiek,
  • jest osobą skromną i nie ma zamiaru zwracaćnia na siebie uwagi jak to czyni np. L. Wałęsa
  • obawia się opinii, że organizuje sobie imprezy za cudze pieniądze.
  • a wreszcie może i najważniejszy powód: A. Walentynowicz nie znosi nachalności i tego, że druga strona nie chce uszanować jej woli; traktuje więc postawę przedstawicieli blogmedia24.pl jako zachowania inwazyjne (aż narzuca się tu znane przysłowie: "Dobrymi chęciami, piekło wybrukowane").

Z kolei upór ze strony blogmedia24.pl, nie uwzględniający woli solenizantki, może również wynikać z kilku różnych powodów; to są oczywiście hipotezy:

  • zła ogranizacja (rozpoczęcie zbiórki przed uprzednim skonsultowaniem się z beneficjentką),
  • jakieś deficyty w zakresie umiejętności komunikacji po stronie blogmedia.24.pl; czasami deficyty te mogą przejawiać się w tym, że ktoś nie słyszy, nie umie słuchać, bądź nie chce słyszeć, tego co do niego mówi nadawca komunikatu i zniekształca go (celowo, bądź nieświadomie; za dużo nagromadzonych jest w nim negatywnych, bądź pozotywnych emocji)
  • zgromadzona na koncie kwota, z którą nie wiadomo, co teraz zrobić; tu istnieje ryzyko, że stowarzyszenie może narazić się na zarzut przywłaszczenia sobie 8 tys. złotych i wykorzystania go dla celów prywatnych (w co akurat wątpię, ale istnieje duże ryzyko, że z takimi pzarzutami i podejrzeniami może się spotkać)
  • mniej lub bardziej uświadomiona chęć zaistnienia w mediach i zwrócenia na siebie uwagi, czyli jeszcze inaczej - instrumentalne traktowanie starszej i znanej kobiety, dla połechtania własnego "ego".

Reasumując, z doniesień medialnych wynika, że działania przedstawicieli blogmedia.24.pl, pozbawione są całkowicie wyczucia granic, a złość jaka towarzyszy Annie Walentynowicz, przemawia za tym, że organizatorzy poważnie naruszyli granice integralności i woli starszej osoby. Jeśli A. Walentynowicz, mówi jednoznacznie, że NIE ŻYCZY SOBIE ORGANIZOWANIA TAK HUCZNEJ IMPREZY Z OKAZJI JEJ URODZIN, TO ZNACZY, ŻE MÓWI: "NIE". I tak, czyli jednoznacznie, należy takie słowa odczytywać. Jasny jednoznaczny przekaz - jasny, jednoznaczny odbiór. Jeśli mimo wszystko, odbiorca dalej stoi przy swoim, upiera się, to znaczy, że mamy tu do czynienia z brakiem wyczucia granic, wywieraniem presji i próbą demonstrowania swojej władzy nad starszą osobą.

Nie znam szczegołów, ale z rekacji Anny Walentynowicz mogę wnosić że kobieta czuje się manipulowana. Ja też nie znoszę, gdy ktoś coś mi przypisuje, podczas gdy moje potrzeby, motywacje, czy intentcje są całkowicie odmienne. Odbieram to jako manipulację i przemoc. Zwykle takie zachowania budzą we mnie narastającą złość. Obawiam się, że Anna Walentynowicz czuła, że wywiera się na niej presję.

Zdaje się więc, że stowarzyszeniu tym razem zabrakło WYCZUCIA GRANIC.

26 lipca 2009

Ks. T. Isakowicz - Zaleski o schizoparanoidalnej religijności

Na stronie niezależnej.pl można przeczytać bardzo ciekawe spostrzeżenia ks. Isakowicza - Zaleskiego nt. katolicyzmu co poniektórych polityków polskich. Nie może się ksiądz nadziwić, jak to się nagle oni zmienili z nabożnych obywateli w przepełnione agresją "potwory". Co ciekawe, autor przytacza tu głównie takie postaci, jak: Hanna Gronkiewicz - Waltz, czy Stefan Niesiołowski.

Ks. Isakowicz - Zaleski pisze m.in.:

"Dziś po latach, widząc bicie kupców przez wynajętych osiłków i cyniczne wypowiedzi pani prezydent Warszawy, zastanawiam się, co sie stało z dawną charyzmatyczką Hanną, która tak łatwo przekształciła się w drapieżnego polityka? Jaki mechanizm zadziałał?

W 1995 r. uczestniczyłem w rekolekcjach, które prowadziła ... Hanna Gronkiewicz-Waltz, wówczas ulubienica wielu środowisk katolickich, afiszująca się swoją przynależnością do Odnowy w Duchu Świętym i narzucająca się swoją osobą wielu kuriom biskupim, które ustawicznie odwiedzała przy byle okazji. Do kościoła św. Andrzeja na przy ul. Grodzkiej poszedłem z ciekawości, bo widok kobiety przemawiającej do duchownych z ambony był jak na konserwatywny Kraków bardzo egzotyczny.

Nauki ówczesnej pani prezes NBP były nadzwyczaj egzaltowane i typowo neofickie, ale od strony teologicznej beznadziejne. Niektórzy z duchownych zagryzali wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem, gdy charyzmatyczka Hanna popełniała lapsus za lapsusem. Mimo wszystko dałem się jej uwieść i za kilka miesięcy w wyborach prezydenckich zagłosowałem na panią prezes.

Dodam też, że w rekolekcjach tych oprócz duchownych uczestniczył prawie cały krakowski establishment, w tym wielu bankowców. Wśród nich dwóch panów, którzy już wtedy znani byli ze swych afer, a którzy w kościele siedzili w pierwszej ławce z rękami złożonymi jak aniołki.

W tym samym czasie uczestniczyłem w poświęceniu Warsztatów Terapii Zajęciowej na os. Dywizjonu 303 w Nowej Hucie. Pani prezes uroczyście przecinała wstęgę. Pod adresem osób niepełnosprawnych złożyła szereg deklaracji, ale żadnej z nich nie zrealizowała. Typowe gruszki na wierzbie. Nie mniej jednak wszyscy jej wtedy mocno klaskali.

Dziś po latach, widząc bicie kupców przez wynajętych osiłków i cyniczne wypowiedzi pani prezydent Warszawy, zastanawiam się, co sie stało z dawną charyzmatyczką Hanną, która tak łatwo przekształciła się w drapieżnego polityka? Jaki mechanizm zadziałał? Jaki mechanizm zadziałał także w przypadku np. Stefana Niesiołowskiego, który swego czasu jako aktywista Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego też afiszował się ze swoim katolicyzmem, a dziś jako aktywista PO jest "dyżurnym opluwającym", poniżającym publicznie kogo tylko sie da ?
"

No cóż, to klasyczy przykład fałszywej religijności, o której raczył wspomnieć już przeszło 100 lat temu Zygmunt Freud. Klasyczne rozszczepienie pomiędzy fasadową religijnością a nieuświadomioną popędowością, czyli seksualnością i destrukcyjną agresywnością. Tak charakterystyczne dla osób, które zatrzymały się w rozwoju na pozycji schizoparanoidalnej,o której z kolei wspominała Melanie Klein. Konflikt między nadmiernie surowym superego a potrzebami niższego rzędu, odcinanie się od nich, zaprzeczanie im (chodzi tu o potrzeby właściwe dla każdej jednoski ludzkiej, czyli: seksu, władzy, agresji, przyjemności, potrzeby materialne), tworzenie wizerunku "idealnego ja", przy jednoczesnym odcinaniu się od własnego destrukcyjnego "ja", co z kolei prowadzi do jego rzutowania na tzw. "obiekty zewnętrzne" (np. na kupców z KDT, czy polityków PiS-u), prędzej czy później kończy się utratą kontroli nad niedojrzałymi mechanizmami obronnymi i niekontrolowanym zrzucaniem "masek". Osoba "świętoszkowata", zaczyna traktować ludzi jak "bydło" (nawiązanie do słów Bartoszewskiego, też lubiącego zakładać maski, nie tylko profesorskie,ale i "przykościelne") i z niespotykaną zawziętością walczy,czy to werbalnie, czy to fizycznie z urojonymi wrogami.

Ten sam mechanizm, co u Hitlera (chwalił chrześcijańskie dziedzictwo, niemiecką kulturę chrześcijańską i wiarę w Jezusa Chrystusa, a jednocześnie wykazywał obsesyjne postawy antyżydowskie i antyklerykalne; nie tylko na poziomie werbalnym, ale i fizycznym), można dostrzec i u Wałęsy (z "Matką Boską" w klapie i załatwiającym swe potrzeby do kropielnicy) i u Niesiołowskiego (niegdyś aktywisty ZChN-u, a dziś wyzywający Kaczyńskich od paranoików, czy schizofreników) i u Gronkiewicz - Waltz (afiszującej się z księżmi i jednocześnie pałującej kupców z KDT), czy u Donalda Tuska (który przed wybormi prezydenckimi poszedł do spowiedzi, przystąpił do Komunii Świętej, wziął ślub kościelny, a po doznanej klęsce - zaczął wyzywać katolików od "moherów" i podzielił Kościół na "łagiewnicki" i "toruński").

Ot, miłość i wiara schizoparanoidalna...

PS.

Ciekawa jestem, co na to jedynie "zdolni do miłości i przeżywania wdzięczności" psychologowie, li psychoterapeuci, tak silnie identyfikujący się z polityką "miłości", panującego nam premiera Tuska...


O humorze i zdolności do abstrakcyjnego myślenia

Lubię ludzi z poczuciem humoru, czyli zdolnością do abstrakcyjnego myślenia. Nie ma nic gorszego niż brak wyobraźni i nadęte "ego". To ostatnie najczęściej spotkać można tam gdzie są ekstrema: skrajna lewica i skrajna prawica.

Humor jest tam, gdzie jest kontakt z emocjami.

Zasłyszany kawał

Podobno wśród Polaków ostatnio krąży takie kawał:

"Za rządów Kaczyńskich panowała grypa ptasia, a za Tuska - świńska grypa..."

24 lipca 2009

Polityka i psychoanalitycy

W blogu Rzecznika Praw Obywatelskich toczy się ożywiona dyskusja na temat przedstawionego przez dr. Kochanowskiego projektu "Parlament bez zaburzeń". Chodzi o to, by prawnie uniemożliwić ubieganie się o mandat posła lub senatora osobom, u których badania psychologiczne wykażą poważne deficyty w zakresie struktury osobowości. Chodzi o takie deficyty, które mogłyby w przyszłości poważnie zaburzyć funkcjonowanie społeczne polityka , czy stanowić źródło różnego typu zachowań przemocowych, czy to wobec innych polityków (np. Prezydenta), czy okreśonych grup społecznych. Przychylam się za tym projektem, podobnie jak wielu znajomych mi psychologów i psychoterapeutów.

O związkach pomiędzy zdrowiem psychicznym polityków a jakością prowadzonej przez nich polityki wieloktronie wypowiadali się psychoanalitycy, obserwujący wydarzenia polityczno - społeczne na świecie. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Hanny Segal, która w 2004 roku odwiedziła Polskę i udzieliła dla "Gazety Wyborczej" wywiadu. Znana psychoanalityczka wypowiedziała m.in. takie słowa:

"Czy moralnym obowiązkiem psychoanalityka jest zabieranie głosu w debatach politycznych?

Myślę, że powinniśmy wziąć udział w tej debacie. Sytuacja jest dziś inna niż przed II wojną światową, kiedy wielu psychoanalityków osobiście przeciwstawiało się nazizmowi czy ratowało jego ofiary - zabrakło jednak psychoanalitycznego głosu. Wtedy nie potrafiliśmy jeszcze opisywać zjawisk społecznych, brakowało nam pojęć. Teraz wiemy, że grupy są z natury egocentryczne, paranoidalne i narcystyczne. Jeżeli grupa jest zdominowana przez szalone założenia, np. że jesteśmy najlepsi, najuczciwsi, najmądrzejsi albo najbardziej pokrzywdzeni, to wyłania przywódców reprezentujących ten obłęd.

Mówi się, że na wojnie pierwszą ofiarą jest prawda. A naszym, analityków, zadaniem jest poszukiwanie prawdy. Nie mam na myśli prawdy przez duże "P", głoszonej z boskiej pozycji, ale to, jak rzeczy mają się naprawdę. Przecież na każdym kroku karmi się nas propagandą kłamstwa.

My, psychoanalitycy, wierzymy, że w terapii indywidualnej wgląd, czyli zdolność do rozumienia własnych problemów, ma leczniczą moc. I ja jestem przekonana, że to odnosi się również do grup. Myślę, że zawsze, gdy uda nam się uzyskać wgląd w sytuację polityczną, powinniśmy o tym powiedzieć. Milczenie jest zawsze czymś w rodzaju zmowy.


Jak widzi Pani przyszłość psychoanalizy?

Wiążę ją z przyszłością całej cywilizacji. Zamiast dawać nam po prostu więcej wolnego czasu, technologia stała się częścią oszalałej konkurencji globalnej produkującej coraz większy stres. Jest takie greckie powiedzenie, że gdy bogowie chcą zniszczyć człowieka, to najpierw doprowadzają go do szaleństwa; ja myślę, że polityka jest dziś nastawiona na niszczenie umysłu. Żadna dyktatura nie może tolerować wolnej myśli. Dlatego na Zachodzie ogranicza się budżety uniwersytetów, szkół, rozbudowuje biurokrację tak, że zabiera ona nauczycielom i naukowcom coraz więcej czasu.

W psychiatrii też dzieje się źle. Podejście psychoanalityczne wypierane jest przez szybkie kuracje lekowe albo terapię polegającą na wyuczonych zmianach zachowania. W jakimś sensie żyjemy w średniowieczu. Paradoksalnie, psychoanaliza zapuszcza się na nowe obszary geograficzne, a zarazem penetruje coraz to nowe obszary umysłu i dokonuje nowych, zaskakujących odkryć.

Jak to ujął mój młodszy kolega David Bell, "kiedy przychodzi nam żyć w średniowieczu, ciąży na nas obowiązek przechowania idei"."

20 lipca 2009

Tajemnica Piotra Kownackiego - moja diagnoza

W dzisiejszej dyskusji pod blogiem Igora Janke,jeden z forumowiczów - Antoni - zostawił taki komentarz:

"Po informacjach ujawnionych przez Kownackiego Kaczyński stracił szansę nawet na drugą turę. Wszystko to co o Kaczyńskim mówią od dawna jego przeciwnicy potwierdził jego najbliższy współpracownik: chaos decyzyjny, brak jakiegokolwiek planu, niekonsekwencja i kierowanie się emocjami. Kownacki jednoznacznie potwierdził, że Kaczyński nie nadaje się nawet na kierownika najmniejszego działu w firmie, a co dopiero mówić o prezydenturze."

Nie zgadzam się z tą diagnozą.

Zachowanie Kownackiego przypomina mi ZEMSTĘ a'la Ludwik Dorn i swoistrą formę szantażu. Wygląda na to, że facet ma jakieś problemy natury relacyjnej, które rzecz oczywista, mają korzenie w jego relacjach z ojcem. To co przypisuje Kaczyńskiemu, tak naprawdę jest opisem cech jego ojca. W życiu na ogół tak jest, że ludzie popadają w konflikty z szefami, bo przypisują im cechy własnych rodziców, z którymi byli w konflikcie. To jest forma zemsty nie tylko na Prezydencie, ale i na swoim ojcu. Klasyczne przeniesienie. Ot, powiela stare wyuczone zachowania wyniesione z domu.

Kownacki m.in. narzekał, że Głowa Państwa prawie wcale go nie chwali. Przecież to reakcja niedojrzała, że nie powiem dziecinna. Najwyraźniej czuje się w tym obszarze nienasycony, bo ojca miał zbyt surowego.Te cechy, które przypisał Prezydentowi: "chaos decyzyjny, brak jakiegokolwiek planu, niekonsekwencja i kierowanie się emocjami", to prawopodobnie cechy jego ojca, który z jakiegoś powodu zaniedbywał syna i był źródłem niespójnych sygnałów/komunikatów. Zdezorientowane dziecko nie wiedziało w końcu, w jaki sposób ma postępować, by zasłużyć na akceptację ojca. To w końcu zaprowadziło do tłumionej systematycznie wściekłości, której z lęku przed odrzuceniem i karą, nie wyrażał wprost wobec ojca. Teraz przenosi je (nierozładowaną złość i wściekłość) na relacje z "ojcem symbolicznym", czyli L. Kaczyńskim.

Widać tu także pewne deficyty w zakresie komunikacji interpersonalnej: nie wyraża swoich emocji wprost do swojego Szefa, nie komunikuje się z nim WPROST, tylko puszcza je bokiem, przez roznoszenie plotek i poprzez ZEMSTĘ w mediach.

Próbując zrozumieć postępowanie Kownackiego, w pewnym momencie zadałam sobie pytanie: a jak z jego nikotynizmem?Dałam temu wyraz pod blogiem Jankego, pytając się: "Tak z ciekawości zapytam: czy ktoś wie, czy P. Kownacki pali papierosy lub fajkę? Podobno taką formę komunikacji, jaką opisałam wyżej, stosują nałogowi palacze." Długo na odpowiedź jednak nie musiałam czekać:) Odpowiedzi szybko mi udzielił "Dziennik"...

U Kownackiego widzę także jakieś cechy zależne; facet najwyraźniej od dłuższego czasu nadmiernie przejmował się tym, co inni mówią o nim i o jego szefie. Nie mógł znieść, że ciągle jest pod obstrzałem prasy i nieustannej krytyki.

Tak naprawdę Kownacki cierpi nie tyle na niedosyt pochwał i nagród ze strony Lecha Kaczyńskiego, ale na niedosyt pochwał i nagród ze strony prasy, dziennikarzy i opozycji.

Ech, zdaje się, że pan Kownacki padł ofiarą manipulacji mediów i przeciwników politycznych. Zbyt zależny jest od ocen i opinii innych. To jego cechy zależności są jego największym wrogiem. To nie Lech Kaczyńskim jest jego wrogiem (niedobrym tatusiem), tylko Piotr Kownacki jest sam dla siebie destrukcyjny.

Aha, i na koniec: widać tu wyraźnie, że Piotr Kownacki już od dłuższego czasu był krytyczny wobec swojego szefa, ale tego nie wyrażał w jego obecności (nie informował szefa, że z czymś się nie zgadza). Myślał co innego, a robił co innego, np. myślał źle, a na twarzy miał przyklejony uśmiech. To by przemawiało za tym, że z jego strony w relacjach z Prezydentem wiało niestety fałszem, co Szef w końcu doskonale wyczuł.

Także nikt mi nie da wmówić, że to po stronie Lecha Kaczyńskiego stoi całkowita wina, że jest człowiekiem konfliktowym, że wina tkwi w jego cechach charakterologicznych. Wystarczyło tylko dokładnie wczytać się w wypowiedzi Kownackiego, jakich udzielił "Dziennikowi",.by wyrobić sobie odpowiednie zdanie. To nie Lecha kaczyńskiego czytelnik lepiej poznał, tylko pana Kownackiego.

Przykro jest mi to pisać, ale nie spodziewałam się, że Kownacki będzie szkodził Głowie Państwa. Ale tak to jest z palaczami. Systematycznie podtruwają innych i podtruwają samych siebie...

Autentyczne "ja" człowieka poznasz po tym, czy jest nałogowcem, czy nim nie jest...

PS.

Proszę o wybaczenie moich znajomych, a sympatycznych blogerów, którzy są palaczami. Ja tylko mówię to, czego wyuczyłam się kiedyś o nikotynizmie:)

16 lipca 2009

Nic nowego i nic odkrywczego czyli o korelacji: perpcepcja muzyczna - percepcja słuchowa

Po raz kolejny "Charaktery" podają informacje o wpływie muzyki na różne obszary funkcjonowania człowieka, które dla specjalisty, zajmującego się leczeniem muzyką i diagnozowaniem na podstawie aktywności muzycznej, czy preferencji muzycznych nie są żadną nowością.

Dzisiaj "Charaktery" zamieściły informację:

"Muzykalni uczniowie lepiej opanowują umiejętność czytania.

Dzieci, które uczestniczą w lekcjach muzyki połączonych z rytmiką i praktyczną nauką gry na jakimś instrumencie, szybciej i lepiej opanowują umiejętność czytania. Potwierdzają to wyniki badań Josepha M. Piro i Camilo Ortiza z Long Island University w USA, opublikowane w „Psychology of Music”."

http://charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/1631/Muzyka-na-czytanie/

Nie jest to żadną nowością. Tego typu badania przeprowadził na przełomie lat 40/50 - tych węgierski kompozytor i pedagog Zoltan Kodaly (1882 – 1967), czołowy przedstawiciel Ruchu Nowego Wychowania. Oto streszczenie badań:

„O dobroczynnym wpływie kształcenia muzycznego na ogólny rozwój dzieci i młodzieży głosił także trzeci czołowy przedstawiciel Ruchu Nowego Wychowania, węgierski kompozytor, dyrygent i pedagog - Zoltan Kodaly (1882 – 1967).

W 1945 roku przedstawił ówczesnym władzom oświatowym program wychowania muzycznego zintegrowany z całokształtem programu szkoły. Uwzględniał on m.in. zwiększoną liczbę godzin zajęć umuzykalniających. Program ten oraz widoczne efekty kształcenia dzieci wg systemu Kodaly’ a spotkały się z dużym entuzjazmem wielu pedagogów i rodziców uczniów. Począwszy od roku 1949 liczba szkół ogólnokształcących z rozszerzonym wychowaniem muzycznym wzrastała systematycznie z każdym rokiem[1].

Głównym założeniem systemu nauczania Kodaly’a było metodyczne, dokładne i świadome wprowadzanie małych uczniów w świat dźwięków i muzyki artystycznej w sposób systematyczny, bez ustępstw i jakichkolwiek uproszczeń. Jego program zakładał w pewnym zakresie kontynuację tradycyjnego modelu wychowania muzycznego.

Podobnie jak wielu innych żyjących przed nim myślicieli i artystów wierzył w szczególny wpływ muzyki na rozwój sfery uczuć i intelektu człowieka oraz w jej „dyskursywność” i „uniwersalny język”, w możliwości komunikowania się za jej pośrednictwem między ludźmi różnych narodowości [2].

Główną formę edukacji muzycznej stanowił śpiew oraz nauka czytania i pisania nut (nawiązująca do metody Tonic - Solfa), oparta na śpiewie i solmizacji, rozwijająca tzw. słuch relatywny.

W programie wychowania muzycznego Kodaly przewidywał również naukę gry na instrumentach, jednak w praktyce głównie realizowano naukę śpiewu oraz koncentrowano się na rozwijaniu w jego oparciu słuchu wewnętrznego[3].

Efekty kształcenia metodą tego pedagoga były ogromne, zarówno w zakresie umiejętności muzycznych uczniów, poziomu artystycznego ich wykonawstwa jak i rozwoju intelektualnego i emocjonalno - społecznego. Potwierdzały to wyniki badań uzyskane na podstawie wieloletniego eksperymentu prowadzonego przez Kodaly’ a, przy udziale Państwowego Instytutu Pedagogicznego.

Na podstawie uzyskanych obserwacji autor twierdził, iż codzienna nauka czytania nut jest jednocześnie nauką czytania w ogóle. Kształci w dzieciach te same dyspozycje umysłowe, co w przypadku poznawania liter i ich składania w dłuższe wyrazy i złożone teksty stanowiące logiczną całość. Czytanie nut następuje również stopniowo, szybko występuje w nim jednak ujmowanie całości motywu jednym spojrzeniem.

Pisanie nut, a dodatkowo gra na instrumentach kształcą sprawność manualną dziecka.

Rozwijający się słuch wzmacnia zdolność wymowy (podczas śpiewu zwraca się szczególnie uwagę na poprawność dykcji i intonacji).Ta sama wrażliwość słuchu jest w wyższych klasach podstawą szybkiego opanowania obcego języka.

Regularnie przyswajanie piosenek z kilkuzwrotkowym tekstem, dyktando rytmiczne i melodyczne (podczas których kilka taktów trzeba zapamiętać, aby potem je zapisać) rozwijają w dużym stopniu sprawność pamięci ucznia.

W trakcie aktywnego uczestnictwa w różnych ćwiczeniach umuzykalniających kształtuje się myślenie arytmetyczne. Według Kodaly’a w przebiegu rytmicznego czytania, dzieci najpierw instynktownie, a potem świadomie dodają i odejmują. Rytm przenika ich ciało i odczuwają one różne układy dźwięków rządzone ładem arytmetycznym. Z łatwością i naturalnie rozumieją ułamki, ponieważ od pierwszej klasy znane są im nuty i różne ich podziały.

Muzyczna analiza wpływa na rozwój myślenia logicznego, a ćwiczenia wielogłosowe i rytmiczne kształtują umiejętność skupiania uwagi.

Wspólne muzykowanie i śpiewanie rozwijają indywidualną odpowiedzialność wobec grupy, umiejętność społecznego zachowania się i przyzwyczają do pracy w zespole, to zaś przenosi się na styl pracy również na innych przedmiotach szkolnych.

Mimo tego, że lekcje muzyki odbywają się codziennie uczniowie są wypoczęci i odprężeni, spokojni w zachowaniu.

Na podstawie badań prowadzonych w ramach wieloletniego eksperymentu pedagogicznego stwierdzono, iż dzieci kształcone według tego systemu osiągają lepsze wyniki w nauce, szybciej przyswajają wiedzę od uczniów szkół o tradycyjnym modelu nauczania, (w których lekcje muzyki odbywają się 2 razy lub raz w tygodniu)” [4].

Warto także zwrócić uwagę na fakt, że inne badania wykazały już dawno, że ośrodki mózgowe odpowiadające za percepcję muzyczną i percepcję słuchową (od której z kolei zależy opanowanie umiejętności pisania, czytania i mowy), znajdują się w bliskim sąsiedztwie anatomicznym i wzajemnie na siebie oddziaływają. Stymulacja ośrodka odpowiadającego za percepcję muzyczną, przenoszona jest za pośrednictwem połączeń neuronalnych na ośrodki odpowiadające za percepcję słuchową, powodując tym samym aktywizację tych drugich.

Mnóstwo powstało nt. temat różnych publikacji. Na terenie Polski powstało także sporo prac magisterskich z tego zakresu. Dlaczego więc „Charaktery” podają te fakty, jako odkrycie? Czyżby badania prowadzone w Europie Środkowo - Wschodniej miały niższą rangę od badań prowadzonych na Zachodzie?

To o czym donoszą dzisiaj „Charaktery”, dla każdego muzykoterapeuty jest „oczywistą oczywistością”. Ba, nawet dla każdego pedagoga, uczącego się pod okiem specjalisty - muzykoterapeuty. Dlaczego nie dopuszcza się więc specjalistów od psychologii sztuki do głosu, a czasami wręcz podważa się ich kompetencje? Mam tu na myśli niektórych psychologów, dla których np. stawianie granic w sztuce, kojarzy się z PRZEMOCĄ, a prace w stylu Nieznalskiej uznawane są za autentyczną sztukę, są wyrazem wolności i wyrazem zdrowia psychicznego „twórcy” (nawiązanie do dyskusji na pewnym forum psychologicznym, na którym pewnym młodym psychologom zabrakło nie tylko elementarnej wiedzy z zakresu sztuki (co zresztą nie dziwi przy tak ograniczonej liczbie godzin na zajęcia artystyczne w szkołach podstwowych, gimnazjalnych i liceach), ale i kindersztuby dyskusji...).

[1] M.Przychodzińska - Kaciczak, Muzyka i wychowanie, Nasza Księgarnia. Warszawa 1969.

[2] D. Malko, Metodyka wychowania muzycznego w przedszkolu.WSiP. Warszawa 1990.

[3] Ibidem.

[4] M. Przychodzińska- Kaciczak, Muzyka i wychowanie, op. cit.

10 lipca 2009

Strona autorska Pawła Paliwody

Szanowni Państwo, Szanowni Blogerzy!

Jest mi niezmiernie miło poinformować wszystkich sympatyków Pawła Paliowdy, że od dzisiaj ruszyła jego strona autorska. Zainteresowanym twórczością znanego publicysty podaję lincka do strony:

Zachęcam do częstych odwiedzin.

09 lipca 2009

Wojciech Kilar o kulturze polityków Tuska

Nie chcę nikogo obrażać, ale chyba to prawda, że taki jest stosunek rządzących do kultury, jaka jest ich osobista kultura.

http://www.dziennik.pl/opinie/article412329/Kilar_Wladza_nie_lubi_inteligencji.html


Boże chroń polityków przed Tymochowiczem!

Dzisiejsze media donoszą o planowanych przez Jarosława Kaczyńskiego szkoleniach "medialnych" dla 30 członków partii PiS-u. Nie obeszło się oczywiście bez błyskawicznej reakcji "najbardziej medialnych twarzy" - S. Niesiołowskiego i P.Tymochowicza.

Zgodnie z najwyższymi standardami komunikacji społecznej i dyplomatycznego savoir vivre'u, S. Niesiołowski obwieścił: "Tej partii już żadne szkolenia nie są w stanie pomóc".

Niedługo po tym, dołączył Piotr Tymochowicz, znany szarlatan pychologiczny - spec d.s. szkoleń interpersonalnych, m.in. chłopów Leppera.

Podobnie, jak S. Niesiołowski stwierdził, że Kaczyńskiemu i jego ludziomnicjuż pomóc nie może. Ponadto dodał:

"Poza tym wiem, że partia pana Kaczyńskiego jest przeciwna zapłodnieniu in vitro, ale komórki embrionalne fantastycznie się nadają do przeszczepu do mózgu, ponieważ przyczyniają się do zwiększenia liczby neuronów - a to przydałoby się PiS bardziej niż szkolenia medialne, szczególnie gdyby zaimplantować je pani Nelly Rokicie."(...) wyrazistość może im tylko zaszkodzić. Żeby uzyskać wyrazistość, trzeba bowiem mieć co wyrazić."

http://www.dziennik.pl/zycienaluzie/gwiazdy-mowia/article412628/Tymochowicz_PiS_nie_pomoga_juz_zadne_szkolenia.html

Brawo! Brawo panie Tymochowicz, tylko tak dalej. Więcej takich popisów werbalnych, a żaden polityk nie skorzysta już z pańskich usług:)

Jeszcze większe mądrości wygłosił w następującym zdaniu: "To jest tak samo jak w przypadku biegania. Wiemy, że to samo zdrowie, ale niektórych może przyprawić o zawał serca. Podobnie szkolenie medialne może być ostatecznym pogrzebaniem partii Kaczyńskiego. "

Wszyscy lekarze powiedzą, że trening czyni mistrzem, nawet wśród zawałowców, a i po wylewach. Oczywiście ani jedno, ani drugie nie dolega J. Kaczyńskiemu, a uczyć się można do późnej starości, co potwierdzają współczesne badania neurofizjologiczne.

I dalej tylko jeszcze większe bzdury:

"Jeszcze inną sprawą jest to, że szkolenie medialne ma na celu uwidocznienie mocniej pewnych rzeczy, przejaskrawianie i uzyskanie pewnej wyrazistości i sugestywności. Zastanówmy się więc, co mamy pokazać wyraziściej: agresję, ksenofobię, neofaszyzm, rasizm? Wątpię, czy odniesie to dobry skutek.

To tak, jakby posłać ojca Rydzyka i Radio Maryja na takie szkolenie. Wtedy jego rasizm mógłby się zamienić w czysty faszyzm. Dlatego unikajmy szkoleń medialnych dla takich osób."

Gdyby tak wierzyć w to co plecie ten człowiek, to Lepper powinien podać go do sądu za jawne złodziejestwo! Bo wiedząc o tym, że tak wyrazistym typom jak Lepper żadne szkolenia pomóc nie mogą, doił z niego pieniądze, utwierdzając fałszywie, że uczyni z chłopa drugiego James Bonda:)

Z całą pewnością politykom przydzadzą się kursy z zakresu komunikacji interpersonalnej. Co prawda nie zmienią one człowieka od środka, ale przynajmniej nauczą, jak radzić sobie w sytuacjach stresu i jak reagować asesrtywnie na agresywne ataki furiatów z PO.

Z dwoma rzeczami mogę się zgodzić:

  1. "Przede wszystkim o amatorstwie PiS świadczy to, że ujawniają oni rozpoczęcie działań mających poprawić ich wizerunek. A te są najbardziej skuteczne, gdy są trzymane w tajemnicy. Odbiorca powinien czuć niepewność, czy działania danego polityka są socjotechniką, czy też rzeczywistością. Natomiast jeśli ludzie będą wiedzieć w 100 proc., że wszystko jest tylko mistyfikacją, to nie zda to egzaminu.
  2. Niech będą sobą i kierują się głosem serca".

Reasumując, treningi z asertywności - tak -, zaś kombinatorstwa w zakresie wizerunkowym, jak najmniej. I jak najmniej o tym mówić. Najważniejsze jest bycie sobą i nietrwonienie energii na mało istotnych działaniach. Najważniejsze jest opracowanie strategii odsunięcia od władzy Tuska i opracowanie programu naprawy Polski.

"Rzeczowość, merytoryka i spokój", to najważniejsze cechy wizerunkowe, o których powinni pamiętać politycy PiS-u."

A przed Tymochowiczem, Boże chroń polityków:)

05 lipca 2009

Mściwość według Ludwika Dorna

Ludwik Dorn raczył dzisiaj obwieścić w mediach:

"Polityk powinien być pamiętliwy, ale nie powinien być mściwy, bo to jest uczucie czysto prywatne, a polityka to nie miejsce realizacji swoich czysto prywatnych dążeń"

http://wiadomosci.onet.pl/2003046,11,item.html

Ciekawe...Hm.... A czym Pańskie wywiady z dziennikarzamii nie są, jak nie ciągłą zemstą na J. Kaczyńskim,?

Pierwszy z brzegu i najświeższy przykład:

"Dzisiejszy PiS nawet nie jest partią wodzowską, bo wódz musiałby liczyć się z drużyną. To jest raczej partia typu sułtan i jego eunuchy polityczne, tak jak w imperium osmańskim. Sułtan nie musi liczyć się z eunuchami. To jest mechanizm, który zabija partię jako pewien żywy organizm i skłania do podejmowania decyzji, które nie naruszają przekonania Pana Prezesa o jego politycznej wybitności oraz o wybitności jego brata prezydenta"

http://www.rp.pl/artykul/2,329544_Wyrabie_sobie_krolestwo.html

Oj, szanowny Panie, mam wrażenie, że wszystko to co Pan mówi o swym dawnym przyjacielu, jest opisem właśnie Pana.

Nie mogę więc nie zacytować tutaj mądrych słów z książki L. Grass: "Toksyczni ludzie", REBIS, Poznań 1998:

"Ktokolwiek wytyka palcem twoje wady, powinien zawsze spojrzeć na siebie. W końcu, chociaż jeden palec wskazuje na ciebie, trzy są skierowane w tył, ku krytykującej osobie. Dlatego każdy, kto cię osądza, powinien zastanowić się, dlaczgo to robi. Człowiek całkowicie uczciwy zwykle dostrzeże, że jednym z motywów jest zazdrość o coć, co ty masz, a czego jemu brak lub czzego pragnie"

Panie Dorn, niech Pan założy lepsze okulary, a i uważniej przyjrzy się swoim palcom...

04 lipca 2009

Psychopaci są wśród nas czyli jak chronić wolność

„Psychopaci są wśród nas”, to książka kanadyjskiego psychologa prof. Roberta Hare’a, z którą powinien zapoznać się każdy wyborca, zanim zadecyduje na jaką partię, czy polityka zagłosuje.

Współczesny polityczny psychopata potrafi zaskakiwać - uwodzić, zniewalać i działać znienacka. Jedną z najmniej spodziewanych jego cech jest ujmująca powierzchowność. Miły, czarujący, sympatyczny, z nieustannym, słonecznym uśmiechem na twarzy. Zwykle nie zobaczysz u niego smutnej, poważnej, czy zagniewanej miny. Zna się doskonale na psychologii pozytywnej i otacza się wianuszkiem speców od PR - u. Ubiera się nienagannie i odwołuje się do skojarzeń pozytywnych. Daje nadzieję na raj i stan wiecznego haju. Wokół niego jest tęczowo - wesoło i kolorowo. Spontaniczny i wyluzowany, zakumpluje się i z Tobą. Jest niczym Super Brat, z którym możesz i napić się piwka, zapalić trawkę, pograć w piłkę, czy posłuchać nagrań ukochanego Jacksona. Otaczają go sami swojscy i dobrzy ludzie, którzy potrafią robić to co przeciętny niezadowolony wyborca - czasem zakląć, obrazić znienawidzonego polityka, rzucić mięsem armatnim a i dostarczyć darmowych scenek pornograficznych. Na zawołanie „widza” wyciągną wibratora, pomachają nim z ekranów, a i napiją się za jego zdrowie z małej piersióweczki.

Wielki Brat Polityczny ma również cechy dobrego hipnotyzera, przez co nie musi, nieustannie zaglądać do naszych domów, zakładać w nich kamer, czy również podsłuchów. Dzięki ujmującej i urokliwej powierzchowności, oszałamia i zniewala nasze umysły - potrafi sprawić, że to my go nieustannie obserwujemy, stawiając go na scenie poppolityki. Choć ma przemożną wolę władzy i dominacji, to nie on narzuca nam swoją władzę, lecz to my go wybieramy na swego pana.

Biada temu, kto zdradzi go, czy nie spełni jego marzeń, czy życzeń.Potrafi zmienić się nie do poznania!Zrzuca swą maskę i odsłania oblicze - oblicze potwora niczem z trillera. Jest wówczas mściwy i pamiętliwy. Wyzwie, ubliży, nazwie Hitlerem.Przyjemność czerpie z poniżania innych, sprytnie skrywając własny w tym udział.

Psychopata polityczny, to człowiek systematyczny. Dążąc do władzy, obmyśla strategie idługofalowe plany, wprowadza w błąd i manipuluje, nie mając przy tym żadnych skrupułów.Oto najczęściej spotykane u niego cechy:

  • jest wygadany i powierzchownie czarujący;
  • ma wyolbrzymione poczucie własnej wartości;
  • jest patologicznym kłamcą;
  • bardzo umiejętnie manipuluje ludźmi;
  • jest pozbawiony skrupułów;
  • daje wyraz płytkiej uczuciowości;
  • jest bezduszny i pozbawiony empatii;
  • odmawia przyjęcia odpowiedzialności za własne postępowanie.

Podejmując zatem w przyszłości politycznych wyborów, miejmy na uwadze i tę oto wskazówkę:

W czasach, gdy liczy się prosty i łatwy przekaz, gdy ważniejsza jest zabawa, niż historyczne i kulturowe „archaizmy”, gdy „polskość to nienormalność”, a publiczna debata przypomina prewerbalną fazę mowy dziecka kilkuletniego - pamiętajmy o czyhających niebezpieczeństwach. O niebezpieczeństwie nie tylko utraty naszej kultury, ale i utraty tożsamości i niezależności. Pamiętajmy: psychopaci są wśród nas…

02 lipca 2009

Sidorowicz i ja o homoseksualistach

Władysław Sidorowicz - profesor psychiatrii z Wrocławia - we wczorajszym i dzisiejszym wpisie blogowym poruszył temat homoseksualizmu. Właściwie oba jego teksty należy uznać za komentarze polemiczne z artykułem Roberta Biedronia: " Ekstaza homofobów".

Profesor wspomina m.in.:

"Zabieram głos w tej sprawie, bo przez wiele lat praktyki lekarskiej mialem kontakt z homoseksualistami. Problem braku pociągu do płci przeciwnej to nie był jedyny ich problem. Równie ważny, a może i trudniejszy w próbach pomocy, był problem wysuniecia się seksualności przed inne potrzeby w hierarchii ważności. Przez pryzmat swej seksualności filtrowali rzeczywistość i to rodziło cierpienie. Tak też postrzega rzeczywistość p. Biedroń, który wprowadza dziwny opis seksistowskiego podziałuy społecznego.

Zabieram głos w tej sprawie, bo trzeba głośno mówić, że przywileje przypisane małżeństwom nie są nagrodą za ich pożycie seksualne, ale za rolę reprodukcyjną i opieke nad dziećmi."

http://sidorowicz.blog.onet.pl/O-homoseksualizmie,2,ID382853728,n

W dzisiejszym komentarzu dodaje:

"Seksistowski" podział społeczny Roberta Biedronia i agresywny charakter manifestacji homoseksualnych, zwłaszcza obrażających uczucia religijne innych ludzi, uzasadniają tezę, że homoseksualna orientacja seksualna jest znacznie ważniejsza dla doświadczających, niż heteroseksualna. Stąd podtrzymują swój pogląd.

Zmiana obyczajów i uzewnętrznianie seksualnych zachowań, odwoływanie się do nich w nachalnej reklamie, także bilbordowej, sprzyja antypedagogicznej celebracji fizyczności. Obniża się wiek inicjacji seksualnej. Pożycie seksualne przestaje być dopełnieniem relacji osobowych, miłości. Przy różnicach popedowych wielu nadpobudliwych poddanych jest trudnej presji, prowadzącej do cierpienia. Seks staje się rozrywką, poszukiwanie nowych wrażeń prowadzi do ryzykownych zachowań.

W tym kontekście postrzegam potrzebę tolerewania pewnych hetero i homoseksualnych zachowań publicznych. Ze swoje praktyki lekarskiej mogę powiedzieć, że ta zmiana obyczajowa nie zwiększa szczęśliwości. Duże badania przeprowadzone w Ameryce wykazały, że największą satysfakcję w pożyciu seksualnym mają tradycyjne, katolickie (!) małżeństwa.

W rozmowach z homoseksualistami często spotykałem się z informacjami wskazujacymi na wyuczony charakter zachowań. Nadal nie ma żadnych dowodów na biologiczne uwarunkowania homoseksualizmu. Pamiętam ze swej praktyki, że wykreślenie homoseksualizmu z Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób, gdzie orientacja ta była kwalifikowana do sfery zaburzeń popędowych, nie nastąpiło na skutek przeprowadzoanych badań, a nacisku oraganizacji homoseksualnuch. Rewolucja obyczajowa lat 60 70 sprzyjała takim gestom."

http://sidorowicz.blog.onet.pl/Jeszcze-o-homoseksualizmie,2,ID382928309,n

Z większością tego, co napisał profesor, jak najbardziej się zgadam.

Warto także zwrócić uwagę na genezę zaburzenia.Z praktyki wielu terapeutów wynika b. wyraźnie, że homoseksualizm rozwija się najczęściej u mężczyzn, wychowujących się bez ojca, bądź posiadających b. zakłócone relacje z ojcem. Identyfikują się głównie z matkami.Ponadto homoseksualiści często padają ofiarą pedofilów w wieku kilkunastu lat. Szukając w życiu idealnego ojca, łatwo wpadają w sidła innych poważnie zaburzonych starszych mężczyzn. I w takich sytuacjach często dochodzi do wyuczenia się postaw homoseksualnych.

Oczywiście, że nie ma żadnych dowodów na biologiczne uwarunkowania homoseksualizmu. Wyłącznie genetycznej determinacji przeczą prawie 100 letnie obserwacje i badania klinicystów - psychiatrów i psychoterapeutów. O psychologicznym podłożu homoseksualizmu wspominał już min. Freud i takie stanowisko w dalszym ciągu utrzymuje się u większości współczesnych klinicystów.

A fakt wykreślenia homoseksualizmu z Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób? Warto rzetelnie zmierzyć tożsamość i poziom cech zależności lekarzy, którzy dokonali tego skreślenia.

Z obserwacji, zwłaszcza zachowań grupy skupionej wokół Biedronia, wynika, że poziom rozszczepienia i stłumionej wrogości u tych ludzi jest tak duży, że idzie to nie tylko w zachowania na płaszczyźnie psychologicznej, ale także w ciało.

Nawiązując do koncepcji Freuda, ci ludzie zdominowani są przez "id". Ci ludzie żyją wg zasady przyjemności, a nie jak zdrowi psychicznie ludzie -zasady rzeczywistości. Widoczna gołym okiem jest przewaga u tych ludzi destrukcyjnego, bo niekontrolowanego popędu seksualnego oraz przewaga popędu śmierci.

Oczywiście, że mogą pojawiać się u tych ludzi jakieś mikrouszkodzenia mózgu i zmiany strukturalne w obrębie systemu hormonalnego, ale tylko dlatego, że rozregulowanie funkcjonalne, najczęściej prowadzi do zmian strukturalnych.

Z tego wynika, że czym wcześniej rozpocznie się działania terapeutyczne, tym mniejsze ryzyko powstania organicznych zmian oraz utrwalenia odruchów homoseksualnych.

Skąd tyle chamstwa w PO? Skąd tyle chamstwa w mediach?

Niniejszy wpis chciałabym potraktować jako uzupełnienie dzisiejszego komentarza Marka Migalskiego pt. "W poszukiwaniu chamów".

Autor zwraca uwagę na szokujące, brutalne, wręcz przemocowe zachowania polityków PO wobec swoich dawnych braci solidarnościowych, a obecnie, należących do obozu opozycjnego, czyli partii PiS-u. Szczególnie wysoki poziom zachowań przemocowych wśród tych pierwszych, uwidocznił się w działaniach komisji ds. tzw. nacisków pod przewodnictwem S. Karpiniuka. Moim zdaniem, zachowania jego i innych jego współpracowników, to już nie tylko spontaniczne i sporadyczne chamstwo, ale działania podpadające pod kategorię mobbingu, przypominające zjawisko fali w szkole. Szczególnie ostatnio poddawana jest niemu posłanka Marzena Wróbel. Jednak należy tu wspomnieć, że do fali przyłączają się nie tylko politycy, ale również dziennikarze, szukający ofiar także wśród innych kobiet, o czym wspomnę później.

M. Migalski przytacza następujące przykłady przemocowych zachowań: polityków PO "Dlatego zapewne od pewnego czasu kulturalni i dobrze wychowani posłowie PO w komisji ds. tzw. nacisków upodobali sobie obrażanie swej koleżanki z PiS, Marzeny Wróbel. Przed kilkoma tygodniami przewodniczący komisji, Sebastian Karpiniuk, porównał ją do pociągu pancernego. Jego maniery twórczo rozwinął partyjny kolega, Robert Węgrzyn, który najpierw zalecał pani Marzenie potańczenie sobie na rurce, a wczoraj sugerował jej zażycie środków uspokajających."

Dalej autor przytacza przykłady podobnych postaw ze strony dziennikarzy: w tym przypadku już nie tyko wobec posłanki Wróbel, ale także Beaty Kempy, czy dziennikarki - Joanny Lichockiej: "Ale mogą to czynić bezkarnie, bo także część świata dziennikarskiego jest wobec pani Marzeny i innych kobiet wulgarna i chamska. We wczorajszej relacji z posiedzeń komisji, autorstwa redaktor Kolędy-Zaleskiej, obrazkowi idącej korytarzem posłanki Wróbel towarzyszył dwuznaczny komentarz, że „nadała ona nowy kształt komisji”. Niby nic, takie tam tylko skojarzenie, ale śmichu i chichu co niemiara. Tomasz Wołek, w Tok Fm nazywał posłankę Beatę Kempę „bitą chamicą”, a jego koledzy – Tomasz Lis, Jacek Żakowski i Wiesław Władyka – naigrywali się z głosu dziennikarki Rzeczpospolitej, Joanny Lichockiej. Że śmiać się z urody pani prezydentowej jest w dobrym tonie, to już chyba pisać nie trzeba – każdy kulturalny człek to wszak wie."

Bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z przemocą psychiczną ze strony polityków PO i identyfikujących się z nimi dziennikarzy. Chamstwo i brak ogłady, to zbyt ogólnikowe określenia, które niewiele wnoszą o człowieku , przyjmującym na codzień takie postawy. O wiele b-j precyzyjnym określeniem na takie zjawiska społeczne są pojęcia kliniczne. Chamstwo to nic innego, jak agresja, przemoc, łamanie granic psychicznych i fizycznych u drugiego człowieka. Chamstwo, to nic innego jak objaw różnego typu zaburzeń osobowości.

Pod koniec swoich rozważań, Migalski zwraca uwagę na istotny z klinicznego punktu widzenia fakt z życia: "Przypomnijmy, że media donosiły, iż w obecnym rządzie na bardzo wysokich stanowiskach, a nawet na najwyższych, są damscy bokserzy, faceci, którzy sprawdzali swoją męskość w naparzaniu własnych żon."

Te ostatnie doniesienia coraz więcej wyjaśniają zachowania werbalne polityków PO. Skąd to się bierze? Dla mnie wyjaśnienie jest bardzo proste. Częściowo wspominałam o tym w jednym z wcześniejszych komentarzy. Pozwolę sobie powtórzyć, a i dopowiedzieć pare nowych refleksji:

"Z kolei lewicowcy i liberałowie też wychowali się w rodzinach, w których ojcowie często byli przemocowi (p. przykład Tuska,ale znam przykłady z własnych szkoleń terapeutycznych, w których brały udział osoby o poglądach lewicowych i liberalnych)i mieli wyjątkowo patologicznych ojców; tak patologicznych, że nie tylko autokratycznych, ale i dokonujących nadużyć seksualnych na swoich dzieciach.W przeciwieństwie jednak do pierwszej grupy, fasadowo chcą uchodzić za niezależnych, niezależnych od swoich ojców, od powszechnie przyjętych norm, czy wartości, a w rzeczywistości są głęboko zależni od swojej przeszłości. Stąd próba stłumienia własnych wspomnień i wrogości np. w nadmiernym uciekaniu się do przyjemności zmysłowych,alkoholu, czy narkotyków. Tacy ludzie mają trudności z wyczuciem granic,są b.odcięci od własnych uczuć i emocji, czy ciała i żeby cokolwiek poczuć, musi być wokół nich dużo silnej i różnorodnej stymulacji, np. musi być b. kolorowo, czy hałaśliwie i odurzająco. Stąd wolą duże miasta, głośną i narkotyzującą muzykę (p. rock, jazz), szybkie samochody, czy mocno stymulujące kolory. Modlitwa, kontemplacja, wyciszenie w kościele są im najczęściej obce. Nie odczuwają NUDY tylko wówczas, gdy wokół nich dużo silnych bodźców! A odczuwanie nudy, jest niczym innym, niż wyrazem wewnętrznej pustki i tłumienia własnej agresji."

http://venissa.salon24.pl/112725,krzysztof-klopotowski-o-nudzie

Należy tutaj dodać także, że tacy ludzie są także uzależnieni od własnej agresji i od wszczynania kłótni. Do prowokowania awantur mają skłonności najczęściej osobowości zaburzone, zależne.Nawyk ten wynosi się z rodzin pierwotnych, w których jedyną formą komunikacji między członkami rodzin; były kłótnie, awantury i przemoc. Osoby takie,w innych warunkach społecznych, stosują te same formy porozumiewania się, jak ich rodzice. Osoby te uzależnione są od silnej stymulacji emocjonalnej (nie tylko narkotyków, głośnej muzyki, intensywnych kolorów itp). Tego dostarcza agresywne zachowanie i próba wciągania w swoje gry innych osób . Stąd prowokowanie do równie silnie zabarwionych emocjonalnie zachowań ze strony oponentów. Ludzie z PO bez kłótni nie mogą żyć, bo to ich stymuluje i sprawia, że cokolwiek czują. Podobne zjawiska zachodzą także na oddziałach leczenia nerwic i zaburzeń osobowości. Tam też co chwila dochodzi do ostrych konfliktów między pacjentami. Czym większe zaburzenie, tym ostrzejsza i brutalna wymiana zdań.

Oczywiście doskonale wiemy, że PO w przeważającej mierze skupia ludzi, pochodzących z biedoty (chłopskiej, robotniczej, marginesu społecznego),wykształconej za komuny, którzy po czasach transformacji ustrojowej, całą swoją aktywność skupili na kompensowaniu braków materialnych z dzieciństwa.Niestety, braków wychowawczych nie uzupełnili. I są tacy,jacy są...

Wyjątki, a jakże są. Do nich należy polski psychiatra i zarazem senator PO z Wrocławia, który tak podsumował m. in. Monikę Olejnik - gwiazdę" dziennikarskiej elyty yntelektualnej:

Wczoraj obejrzałem sporą część "Kropki nad I " z Nelly Rokitą w roli głównej.

(...)


Przyznaję, że nie dotrwałem do końca "Kropki nad I", na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że zdarza mi się to coraz częściej. Pani Redaktor ma specyficzny sposób przepytywania polityków, w którym nazbyt wyraźne są Jej sympatie i antypatie. P. Nelly Rokita nie zalicza się do pierwszej grupy. Dzisiejsze polowanie na Nelly Rokitę za sprawę " In vitro" odbywa się na podstawie bardzo luźnej interpretacji tego, co powiedziała
."

http://sidorowicz.blog.onet.pl/Bronie-Nelly-Rokity,2,ID382088641,n

No, jak już sam psychiatra, i to na dodatek profesor, widzi u MO przejawy projekcji nieempatycznej, to już musi być bardzo źle...

Z kim? Niech czytelnicy dopowiedzą sami...

01 lipca 2009

Kto odpowiada za śmierć Jacksona?

W pierwotnej wersji tego posta, tytuł miał brzmieć całkowicie odmiennie. Jego postać była następująca: "Pokręcone "Ja" Michaela Jacksona - pokręcone życie muzyka".

Tytuł miał ilustrować jakość i siłę moich emocji, jakie zrodziły się w moim wnętrzu tuż po przeczytaniu najnowszych doniesień nt. biologicznych rodziców "dzieci" Jacksona. Tak "pokręconych" relacji między muzykiem a jego otoczeniem już dawno nie widziałam. Wchodzenie w układy z pozacieranymi rolami i zamazanymi relacjami, nie mogły dobrze się skończyć, jak postępującą destrukcją i jakimś zniszczeniem. Taka jest prawidłowość w życiu i nic tego już nie zmieni. Pojawiły się również najczarniejsze myśli i podejrzenia rodem z trillerów, co do lekarza Conrad a Murray'a - wieloletniego "opiekuna" piosenkarza. Jednkaże takie uczucia narastały stopniowo, a i starałam się od nich co prędzej uciekać.

Z doniesień medialnych wynikało, że Conrad Murray popełnił mnóstwo błędów w udzielaniu pomocy umierającemu pacjentowi (wstrzyknięcie leku, który wywołał kryzys organizmu, zbyt późne powiadomienie pogotowia ratunkowego o ciężkim stanie Jacksona, nieprawidłowo przeprowadzony masaż serca - na łóżku chorego, a nie na ziemi- , a później to nagłe jego zniknięcie i trudności ze skontaktowaniem się z nim...). Jednocześnie dowiadujemy się, że kilka dni przed śmiercią, piosenkarz był w dobrej kondycji fizycznej. Świadczą o tym jego ostatnie zdjęcia z prób przed koncertem, czy relacje świadków.

W takich przypadkach, gdy pojawia się niespodziewana śmierć człowieka, a przy nim jest lekarz, uruchamia się we mnie wręcz odruchowe myślenie: czy i na ile u takiej osoby, ratującej życie, nie ujawnia się jakaś mniej lub bardziej nieuświadomiona tendencja do niszczenia, a nie ratowania życia. Nie jest to myślenie przypadkowe. Z różnych źródeł jest mi wiadome, jak ważne jest poddanie przyszłego terapeuty terapii własnej, by w sposób świadomy, czy nieświadomy nie szkodził swoim pacjentom. Okazuje się, że udzielając pomocy innym, można jednocześnie szkodzić i być dla innych destrukcyjnym. Stąd takie duże wymagania stawia się psychoterapeutom, czy innym terapeutom, którzy pracują z ludzką psychiką. Dziwiło mnie jednocześnie, że nie stawia się tak surowych wymagań lekarzom, którzy przecież decydują o życiu, bądź śmierci podopiecznego? Moje codzienne obserwacje postaw lekarzy co rusz dostarczają mi dowodów na to, ile jest w nich agresji i jak nie potrafią sobie z nią radzić. Nie chodzi tu tylko o wysoki stres zw. z wykonywaną pracą, ale i o pierwotną ich strukturę osobowości, którą wnieśli ze sobą na studia medyczne, a później do pracy. Przecież tak jak psycholog bez własnej terapii może szkodzić choremu, tak również nieświadomy siebie i własnych zachowań, topiący napięcia np. w alkoholu lekarz! Już sam fakt, że zaczął pić, przemawia za tym, że jeszcze zanim został alkoholikiem, nie miał zdrowej osobowości! Alkoholizm, czy agresje werbalna, obojętnie do kogo, czy do podwładnych, czy do kolegów, czy do pacjentów, już świadczy o tym, że człowiek nie jest w pełni zdrową psychicznie jednostką i więcej w niej popędu śmierci, niż popędu życia!

I tak rozumując sobie w trakcie czytania najnowszych doniesień o dzieciach Jacksona, doszłam do wniosku, że jego lekarz, z bliżej mi jeszcze nie znanych powodów, zabijał pacjenta na raty! Tak! Tak jak istnieje samobójstwo na raty, tak również i zabójstwo etapami, może mieć przecież miejsce.

W coraz większe zdumienie wprawiały mnie kolejne doniesienia, że osobisty lekarz muzyka, systematycznie szpikował chorego końskimi dawkami leków przeciwbólowych, psychotropowych i inną chemią, przy jednocześnie zaawansowanej anoreksji piosenkarza. Podobno ten człowiek nic prawie nie jadł, a garściami wchłaniał tabletki! Jak do tego mogło dojść? Jak mógł do tego dopuścić lekarz? Jak on mógł się wciągnąć się w nałóg muzyka? Czy lekarz był tak łatwo podatny na manipulacje? Czy tak dobrze płacił mu Jackson, że pożądanie pieniądza było silniejsze od ratowania życia człowieka? Nic, tylko towarzyszyły mi najczarniejsze podejrzenia, że lekarz chciał "dobić" swojego pacjenta. Dlaczego? Z jakich powodów? Nie potrafiłam znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Jedynie co mi przychodziło do głowy, to jakaś bliżej nieokreślona wrogość do króla popu.

I oto poznajemy kolejne zaskakujące fakty nt. "pokręconych" relacji lekarz - pacjent! Tym razem chodzi o Arnolda Kleina.Okazuje się, że lekarz jest biologicznym ojcem "dzieci" Jacksona i byłym mężem poprzedniej żony muzyka!


Jak dowiadujemy się z relacji dziennikarskich:

"Biologicznym ojcem dzieci Michael Jacksona jest lekarz-dermatolog Arnold Klein, który leczył króla popu i był przełożonym Debbie Rowe, jego byłej żony - podał TMZ.com. Mnożą się pogłoski, że Jackson nie jest w rzeczywistości ojcem swoich dwojga dzieci z małżeństwa z pielęgniarką Debbie Rowe w latach 1996-1999. Sąd przyznał tymczasową opiekę nad tymi dziećmi matce Jacksona."


Dalej poznajemy jeszcze b-j zaskakujące fakty. Okazuje się, że nie tylko Jackson nie jest biologicznym ojcem dzieci, ale i Debbi Rowe, która urodziła mu dzieci!!!

"Także Debbie Rowe, była żona piosenkarza, która urodziła dwoje z nich, nie jest ich biologiczną matką. Wszystkie dzieci zostały powołane do życia metodą in vitro dzięki anonimowym dawcom.TMZ.com podaje, że Rowe była jedynie surogatką, natomiast w zapłodnieniu nie zostały użyte jej jajeczka, podobnie jak nie użyto plemników Michaela Jacksona. Rowe urodziła Michaela Juniora i Paris."

Przyznam się, że w tym miejscu całkowicie się pogubiłam. Z jednej strony biologicznym ojcem jest lekarz Jacksona, a z drugiej strony, mowa jest o anonimowych dawcach! To czyich w końcu użyto plemników?! Lekarza - byłego męża byłej żony Jacksona, która urodziła mu dzieci, ale nie jest ich matką, czy może bliżej nieznanych osób?!

Uffff, z ledwością przebrnęłam przez ten fragment info, by dalej przeczytać:

"Trzecie dziecko Jacksona - Prince Michael II - przyszło na świat w San Diego, ale matka do dziś pozostaje anonimowa. Trzy dni po narodzinach zostało zabrane ze szpitala przez prawnika Jacksona i dostarczone do jego posiadłości."

http://wiadomosci.onet.pl/2000329,12,item.html

Czyli dodatkowo mamy tu handel dzieckiem! A co w takim razie z uczuciami dawców? Co z nimi się działo, jakie procesy zachodziły w ich wnętrzach, gdy zdecydowali się sprzedać cząstkę własnego "ja", własnego organizmu? Czy różni opiekunowie Jacksona i jego dzieci, byli blisko "rodziny" z miłości do własnych dzieci, i troski o chorego, czy z kalkulacji - będą obracać odziedziczonymi przez spadkobierców majątkiem?

W takiej sytuacji, uczucia i postawy lekarzy Jacksona wydawałyby się całkiem jasne i zrozumiałe, a najczarniejszy scenariusz nie byłby już fantazją...

A może odpowiedzi należy szukać w niedokończonym videoklipie Jacksona?